Do napisania tego posta zbieram się już od dwóch tygodni. Zastanawiałam się jak ująć w słowa ideę, którą stosuję na co dzień w mojej kuchni, a która została opisana w książce "Ekonomia Gastronomia". Jej premiera już niedługo, a więcej informacji o niej i na temat rozważnego kupowania i gospodarowania żywnością znajdziecie na tej stronie internetowej. (http://www.ekonomiagastronomia.nk.com.pl/) Z nią także związana jest akcja na Durszlaku i konkurs. Mogę podawać tysiąc przykładów i dowodów, że idea oszczędnego gospodarowania jedzeniem i produktami spożywczymi jest mi bardzo bliska.
Nie mam jeszcze zbyt wielu czytelników, ale myślę, ze odwiedzający mojego bloga zdali już sobie sprawę, że w mojej kuchni nic się nie marnuje. Jak to się dzieje?
Stosuję kilka podstawowych zasad. Po pierwsze nigdy nie kupuję jedzenia w bardzo dużych ilościach. Już w momencie planowania i zakupów wiem na ile osób przewiduję przygotowanie danej potrawy. Wiem wtedy w bardzo bliskim przybliżeniu ile czego mi będzie potrzebne. Na przykład- jeśli zamierzam upiec rybę- łososia tylko dla dwojga, to nie kupuję całego płata (polowy ryby), tylko proszę sprzedawcę o wykrojenie ok 400 gram. jestem osobą, która nie lubi jeść tego samego kilka dni z rzędu, a jeśli kupiłabym za dużo, to musiałabym jeść to non-stop żeby się nie zmarnowało.
Co więcej, gdy wyruszam do sklepu staram się już mieć w głowie jakiś pomysł na obiad, czy kolację. Wtedy jest mi o wiele prościej zrobić rozsądne zakupy. Wiem już, ze chcę zjeść łososia, może go usmażę, a może upiekę. Załóżmy, że nie mam do niego żadnych warzywnych dodatków, więc w sklepie, lub najlepiej na targu dobieram taką zieleninę, jaka mi do ryby będzie pasować, jest akurat na nią sezon, a ponadto zachęca zapachem, wyglądem i ceną. Na półkach sklepowych w tej chwili pojawiają się nowalijki z Hiszpanii, Włoch, czy Grecji. Ja im nie ufam i nie kupuję, bo wiem ile kilometrów musiały przejechać by do mnie dotrzeć. Czasem się skuszę na sałatę lodową, czy rucolę, cykorię. Jeśli bym znalazła je w sklepie to trafiłyby do koszyka. Do salaty dressing i tutaj możemy poruszyć kolejny istotny temat. Zawsze staram się mieć w spiżarni i lodowce podstawowe produkty, które pomogą w przygotowaniu każdej potrawy. Pisałam już o tym we wcześniejszym wpisie o domowym pesto z rucoli. U mnie na półkach w szufladach swoje stałe miejsce maja na przykład- dobry olej lub oliwa do smażenia, oliwa Extra Virgin, ocet winny, zioła suszone wszelakie, sos sojowy, pieprz i sól morska w młynkach, miód, kasze (gryczana, jaglana, jęczmienna), ryż biały i brązowy, makaron, kilka rodzajów mąki, płatków i otrąb i fasoli. Ponadto staram się zawsze mieć w spiżarni lub w lodówce- czysty sos pomidorowy lub pomidory w puszce, musztardę, chrzan, domowy dżem i pikle warzywne, jogurt naturalny, mleko, jajka i masło. Z kolei w moim zamrażalniku prawie zawsze znajdziecie dobry mrożony szpinak i zioła zapakowane w szczelne pojemniczki oraz ciasto francuskie To są podstawy z których, przy odrobinie wyobraźni można wyczarować milion pysznych obiadów, śniadań i kolacji. Gdy coś z powyższych produktów jest już na wykończeniu to znajdzie się od razu na pierwszym miejscu na liście zakupów.
No właśnie- lista zakupów. Jest to rzecz bardzo istotna i wręcz niezbędna zwłaszcza jeśli mamy dużą rodzinę i mało czasu. Mam na szafeczce przyczepiony bloczek z karteczkami, na których zapisuję to, co będzie mi potrzebne -zarówno ze składników podstawowych jak i zaplanowanego jadłospisu na najbliższe dni. Z listą idziemy do sklepu i nie krążymy między półkami w poszukiwaniu inspiracji, zgarniając do koszyka masę niepotrzebnych rzeczy. Oczywiście, często zdarza się że poszukuję w sklepie okazji, by kupić coś taniej, wiec lista jest ruchoma. Ale nigdy nie kupuję olbrzymich ilości "na zapas", co szczególnie dotyczy produktów z krótkim terminem przydatności. Po co mi 300 g sera, czy wędliny w kawałku skoro potrzebuję kilku plasterków na śniadanie? Proszę więc sprzedawcę, by odkroił mi tyle sera ile potrzebuję- nie pakuję całej kostki. Minęły już czasy, gdy trzeba było kupować to co jest i kiedy jest w sklepie. Dziś mamy wszystko codziennie na wyciągnięcie ręki. Polecam kupowanie wędlin, serów, pieczywa, jogurtów, mięsa, ryb itp dobrej jakości. Lepiej kupić mniej i czasem drożej, niż dużo i o kiepskim smaku i jakości- bo się nam zmarnuje, jeśli mamy czegoś za dużo i brakuje ochoty na jedzenie- bo i niesmaczne.
Kolejnym problemem jest kupowanie "na spróbowanie". Dokładnie myślę o produktach do przyrządzenia nowej potrawy, eksperymentów kulinarnych. Niektóre rzeczy- na przykład papier ryżowy- sprzedawane są w opakowaniach z dużą ilością danego produktu. Załóżmy że na wiosenne przyjęcie chcemy wypróbować nowy przepis na spring rolls. Kupujemy opakowanie papieru ryżowego, zużywamy powiedzmy 20 arkuszy, a co z resztą? Jeśli nie planujemy serwowania spring rolls przez kolejny tydzień, to prawdopodobnie opakowanie z papierem wyląduje w szafce na kilka następnych tygodni lub miesięcy, aż przekroczy termin przydatności. Kolejny przykład- do nowego super sosu musimy dodać łyżkę sosu curry, czy pasty z suszonych pomidorów. A co z resztą? Czy przeczytaliśmy na opakowaniu ile czasu mamy na jego zużycie? Czy wiemy jak go przechowywać? No i co z nim zrobić w kolejne dni? Jeśli nie zużyjemy go szybko, to się zmarnuje... W tym momencie przychodzi mi do głowy jedno rozwiązanie- sprawdzić ile mamy czasu na wykorzystanie jakiegoś produktu i dalsze eksperymenty kulinarne. Dodawanie sosów do zup, dressingów, zapiekanek może przynieść zaskakująco pozytywne, nowe smaki.
A co po zakupach- czyli co z przechowywaniem? Ser i wędliny jeśli kupiliśmy w folii- od razu w domu pakuję w pergamin. Warzywa i owoce przechowujemy w chłodnym miejscu, lub w lodówce- w specjalnej szufladzie i znów raczej nie w folii. produkty sypkie po otwarciu przesypuję do szczelnego opakowania, by nie traciły na świeżości i nie zapraszały moli.
A co jeśli dobra ciocia obdaruje nas kilkoma kilogramami truskawek, jabłek, ogórków, czy buraków? Polecam zabawy w przetwory- przepisów i pomysłów na nie znajdziemy mnóstwo w starych książkach kucharskich, a także w internecie. W tych źródłach znajdziemy także wiele porad na temat które owoce i warzywa można zamrażać. w ogóle stare książki kucharskie są genialnym źródłem wiedzy na temat ekonomii gastronomii.
Rozpisałam się straszliwie i mogłabym tak jeszcze długo, ale skupię się już na ostatnim temacie. Resztki z obiadu, czy kolacji. Co z nimi zrobić? To zależy, co dokładnie nam zostało. U mnie z obiadów czasem zostają różne gotowane, czy pieczone warzywa, dodatki typu- ryż, kasza, nadmiar dressingu, kotlety warzywne, placki, czy naleśniki. I co się dalej z nimi dzieje? Wiele potraw możemy zamrozić- na przykład naleśniki, kotlety, czy nawet lasagne, a także surowe mięso i ryby. Potrzebne nam do tego szczelne opakowania do zamrażania. Dressing przelewam do słoiczka i wstawiam do lodówki do wykorzystania w kolejne dni. To samo dotyczy otwartych puszek z groszkiem oliwkami itp. Zawsze trzymamy je szczelnie zamknięte w słoiczku w lodówce. Kasze i ryż pakujemy w szczelnie zamykane opakowanie i jeśli są czyste, bez sosu możemy je wykorzystać w ciągu następnego tygodnia.
Zarówno wspomniane kasze, jak i gotowane warzywa możemy odgrzać w piekarniku, lub na patelni ale ja mam na nie inne pomysły. Ja proponuję wykonać z nich wege-kotlety lub wrzucać je jako farsz do zapiekanki w towarzystwie dodatkowej porcji mięsa, czy warzyw, jeśli będzie taka potrzeba. Z pieczonych warzyw możemy przygotować pastę warzywną do chlebka na śniadanie, albo farsz do pierogów. Kawałki pieczonego, czy smażonego kurczaka dodamy na przykład do sałatki, albo do tarty, czy pizzy. To samo dotyczy serów. Świetnie spisują się one także w tartach i zapiekankach- zarówno żółty jak i feta, mozarella i sery dojrzewające.
No dobrze, to jeszcze ostatnie słowo o pieczywie. Nie każdy wie, że możemy je przechowywać w foliowej torebce w zamrażalniku. Jeśli kupiliście za dużo chleba, możecie je właśnie zamrozić- ale broń Boże trzymać w lodówce. właśnie w temperaturze "lodówkowej" najszybciej czerstwieje, a w tej minusowej- zachowuje świeżość. Czerstwe bułeczki z powodzeniem przerabiamy na bułkę tartą- także razowe. Kromki razowego pieczywa moczę w wodzie lub mleku i dodaję do pasztetów lub kotletów. Jeśli bułki, czy chleb są lekko czerstwe możemy z nich zrobić zapiekanki, czy grzanki, albo ususzyć na sucharki zapiekając je z piekarniku z oliwą i ziołami.
Obawiam się, że nikt nie przeczyta całego wpisu, tyle mi tego wyszło. A ja bym mogła tak długo i więcej, a tu jeszcze przepis będzie. To ja już przejdę do rzeczy. Farsz do pierożków powstał na bazie obiadu z poprzedniego dnia- warzyw korzeniowych gotowanych na parze z dodatkiem ryżu. Po urozmaiceniu smaku i konsystencji powstało pyszne nadzienie. Do dzieła:
Warzywne pierożki w papierze ryżowym.
Składniki:
(dla 3 osób)
12 arkuszy papieru ryżowego
Farsz:
300 g warzyw korzeniowych gotowanych na parze (marchew, pietruszka, seler),
2 jajka ugotowane na twardo,
100 g ryżu ugotowanego na sypko (białego lub brązowego)
4 łyżki przecieru pomidorowego,
słodka papryka w proszku (u mnie czubata łyżka) ,
1 łyżeczka sambal oelek (niekoniecznie)
4 łyżki posiekanej natki pietruszki
pół szklanki fasoli z puszki, lub gotowanej samodzielnie- "Jaś" lub "Kidney"
Dodatkowo:
sos sojowy
kilka liści kapusty włoskiej lub pekińskiej
gałązki świeżego tymianku (niekoniecznie)
Wykonanie:
Przygotowanie pierożków jest bardzo proste i szybkie, bo większość jest już gotowych- ja wykorzystałam warzywa i ryż z poprzedniego dnia, a jajka ze śniadania.
Ugotowane warzywa i jajka kroimy w drobna kosteczkę i dodajemy resztę składników farszu. Wszystko dokładnie mieszamy i doprawiamy do smaku- papryką i sosem sojowym. Jeśli macie pastę z suszonych pomidorów, czy harrisę to też świetnie będą pasować, zastępując sambal oelek.
Papier ryżowy zanurzamy na 5 sekund w dużym głębokim talerzu z ciepłą wodą. Po wyjęciu układamy na płasko i na jeden brzeg nakładamy 2 łyżki farszu. Zawijamy według instrukcji na opakowaniu, czyli najpierw boki do środka, po czym zwijamy w dość ścisły rulonik przytrzymując na bokach, by farsz nie wydostał się na zewnątrz.
Gotowe ruloniki układamy dość luźno na naczyniu do gotowania na parze wyłożonym liśćmi kapusty i gałązkami tymianku. Najlepiej spisują się w tym zadaniu bambusowe kosze, ale i zwykłe metalowe zdadzą egzamin.
Gotujemy na parze przez ok 10 minut od momentu zagotowania się wody. Pierożki podajemy z sosem sojowym.
W tani, szybki i prosty sposób mamy nietypową przystawkę, lub obiad. Bawcie się proporcjami produktów i sposobem przyprawiania, by farsz najlepiej odpowiadał gustowi waszemu lub waszych gości.
Smacznego!
z chęcią bym spróbowała...tylko najpierw trzeba zrobić:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie,
http://waniliowakuchnia.blogspot.com/
Tak sobie czytam te wpisy do ekonomii gastronomii i właśnie sobie uświadomiłam, że wśród nas prowadzących blogi kulinarne chyba nie znajdzie się wiele osób marnujących jedzenie. Nas cieszy wyszukiwanie nowych potraw właśnie z resztek, ale mam nadzieję, że temat dotrze do naszych czytelników, którzy nie postępują tak jak my.
OdpowiedzUsuńps. tez dopiero dzisiaj dodałam wpis do ekonomia gastronomia ;)
Fantastyczne! Uwielbiam Dania z "resztek" - do tego proste w wykonaniu i pyszne ;) Pozdrawiam serdecznie :*
OdpowiedzUsuńKochana powiedz gdzie dorwać takie bambusowe wkłady do gotowania, albo napisz jak sie nazywają to może samej uda mi się je znaleźć, choruję na takie coś od dłuższego czasu, ale nigdzie we Wrocławiu nie wpadło mi w łapy. Bede wdzieczna za każdą pomoc :)
przy okazji zapraszam do mnie:
http://bibelotyiszpargaly.blogspot.com/
Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń