środa, 27 marca 2013

Jarski pasztet fasolowy z pietruszką i jajem. Wegetariańska Wielkanoc

Obmyślam wegetariańskie potrawy Wielkanocne dla mojego ukochanego i jego siostry. Na szczęście, sama również uwielbiam jarskie jedzonko i nie brakuje mi pomysłów.

Na nasze wspólne bezmięsne śniadania przygotowuję często pasty z warzyw strączkowych i korzeniowych, a czasem piekę pasztety. Wśród moich przepisów znajdziecie Pasztet z soczewicy i warzyw z curry, a także Pasztet warzywno-sojowy z kaszą.

Na Wielkanoc zamarzył mi się pasztet w jak najbardziej dziewiczym kolorze. Postanowiłam przygotować go z białych warzyw i fasoli. W jego wnętrzu kryje się jeden kolorowy, świąteczny akcent, żółtko jajka.

Pasztet fasolowy z jajeczkiem pięknie prezentuje się na Wielkanocnym stole.



Jarski pasztet fasolowy z pietruszką i jajem

300 g suchej fasoli "Jaś"
(lub 500 g fasoli z puszki odsączonej z zalewy)

500 g pietruszki i selera
(u mnie 3 pietruszki, 1 seler)
1/2 cebuli
2 ząbki czosnku
3 jajka ugotowane na twardo (od szczęśliwych kur z wolnego wybiegu)
1 kromka razowego chleba
3 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżeczka ziaren anyżu
sól, pieprz do smaku

Fasolę moczymy ok 5 godzin, lub zostawiamy na noc. Następnie odsączamy i gotujemy w dużej ilości świeżej wody. Gotowanie trwa ok 1,5-2 godziny. Gdy łupinki będą się oddzielać od fasolek i ich miąższ będzie miękki, odcedzamy je zachowując 1/2 szklanki płynu z gotowania. Fasolę pozbawiamy łupinek i mielimy w maszynce do mięsa lub w malakserze, w razie potrzeby dodajemy płyn pozostały z gotowania.

Pietruszki i selera obieramy i gotujemy na parze do miękkości. Warzywa także miksujemy i dodajemy do fasoli. Cebulkę i czosnek siekamy i podsmażamy na oliwie. Kromkę chleba moczymy w niewielkiej ilości wody, po czym wyciskamy i razem z cebulką dodajemy do masy na pasztet.

Masę doprawiamy solą i pieprzem, dorzucamy ziarenka anyżu, wlewamy oliwę i dokładne mieszamy.

Rozgrzewamy piekarnik do 200 st C.
1/3 masy przekładamy do foremki do keksa wyłożonej papierem do pieczenia. Na środku układamy jaja ugotowane na twardo i przykrywamy reszta masy fasolowo-warzywnej. Wierzch wygładzamy, nadając pasztetowi zaokrąglony kształt.



Pasztet pieczemy w rozgrzanym piekarniku przez 30-40 minut, aż się delikatnie zarumieni.
Odstawiamy, nie wyjmując z formy do całkowitego ostygnięcia.

Pasztet możemy jeść na zimno i na ciepło- na przykład z chlebem i chrzanem.

Smacznego!

wtorek, 26 marca 2013

Szybki sernik miodowy bez pieczenia z sosem z owoców leśnych.

Dziś mam dla was ekspresowy przepis polecany dla tych, którzy nie liczą kalorii.

Pomysł na sernik bez pieczenia zrodził się w mojej głowie, gdy zobaczyłam na półce kubełek z mascarpone. Uwielbiam ten serek (jak prawie wszystko co włoskie), ale wiem ile skrywa w sobie tłuszczu i kalorii, więc najczęściej omijam go szerokim łukiem. Trzeba jednak przyznać, że jego wspaniała, kremowa konsystencja i cudowny delikatny smak mogą przyprawić o dreszcze.

Mascarpone wykorzystuje się do tiramisu, deseru, który zdobędzie każde podniebienie. Jednak myślę już o świętach, a one w ogóle nie kojarzą mi się z tiramisu. Wymyśliłam, że zrobię z niego sernik.
Zależało mi na tym by był on jak najbardziej prosty, a zarazem wyjątkowy. Nie za bardzo słodki, ale nie mdły. I stało się. Narodził się sernik miodowy z sosem z malin i borówek na spodzie ciasteczkowym.

Niebo w gębie.

Nie wymaga pieczenia. Nie zawiera wielu składników. Nie jest wymagający w przygotowaniu. Prościzna.



Sernik miodowy z mascarpone z sosem z owoców leśnych

(dla 4 osób)

500 g mascarpone
3 łyżki miodu (użyłam wrzosowego)

10 herbatników
50 g masła
1 łyżka miodu

1 szklanka mrożonych malin
1/2 szklanki mrożonych borówek amerykańskich (lub innych owoców leśnych)
ew. 1 łyżka miodu

kilka malin do dekoracji

Ciasteczka rozdrabniamy w malakserze do konsystencji bułki tartej. Dodajemy do nich stopione masło i miód. Dokładnie mieszamy.

Mascarpone mieszamy z miodem o wyraźnym smaku.

Do przygotowania serniczków użyłam małych 6 cm obręczy. Tacę wykładamy papierem do pieczenia i ustawiamy na nich obręcze.

Tworzymy spód sernika wykładając dno obręczy masą ciasteczkową. Następnie przekładamy do obręczy masę mascarpone i wygładzamy wierzch. Wstawiamy do lodówki na minimum 2 godziny.

Serniczki możemy także przygotować w pucharkach lub szklankach ale wtedy nie będziemy ich wyjmować.

W międzyczasie wstawiamy mrożone owoce do garnuszka z grubym dnem i smażymy aż puszczą soki, rozgotują się i powstały w ten sposób sos lekko zgęstnieje. Można go dosłodzić miodem jeśli używamy kwaśnych owoców. Sos powinien być jednak lekko kwaskowy, by dać wyraz deserowi.

Przed podaniem serniczki wystawiamy z lodówki na 5 minut i delikatnie przekładamy na talerzyki i zdejmujemy obręcze. podajemy z łyżką sosu i dodatkową jego porcją w dzbanuszku. Dekorujemy rozmrożonymi malinami.

Smacznego!

poniedziałek, 25 marca 2013

Mazurek owsiany z suszonymi owocami. Odchudzamy Wielkanoc.



Święta to czas kiedy jemy dużo, czasem o wiele za dużo...

Dużo wtedy ciast ze zwykłej pszennej mąki, a więc mało dobrego błonnika, który nam pomaga w trawieniu.

Ja najbliższe święta Wielkiej Nocy planuję w wersji wegetariańskiej i możliwie odchudzonej.
Nie mamy jeszcze szans na nowalijki, bo pogoda za oknem jest iście Wigilijna! Śnieg i mróz...

Ludzie się śmieją, że przynajmniej jedne święta w roku będą białe, a w Lany Poniedziałek będziemy się obrzucać śnieżkami dla odmiany.

Nie raz wspominałam, że bardzo brakuje mi świeżych owoców i młodych, zielonych warzyw. No ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Trzeba będzie naprodukować kiełków, bo one już dają radę się rozwinąć na parapecie, dzięki większej ilości słońca. Trzeba będzie korzystać z zeszłorocznych warzyw, przetworów i mrożonek, oraz oczywiście z suszonych owoców.

Tradycyjne mazurki, są prześliczne, nie można tez im zarzucić, że są niesmaczne, wręcz przeciwnie, ale przede wszystkim są nieprawdopodobnie kaloryczne. Kajmak, masa marcepanowa, cukrowe ozdoby i kruche ciasto z dużą ilością masła i żółtek... uff nawet nie chce mi się liczyć ile w tym zbędnych kalorii.

Z racji że wszyscy w domu kochamy płatki owsiane i owsiane ciasteczka, postanowiłam w tym roku wypróbować przepis na mazurek owsiany. Nadzieniem będą suszone owoce i bakalie. Ja skomponowałam własną mieszankę i wy tez możecie. Mazurek nie jest zbyt słodki, ani nie obciąża żołądka. Polecam spróbować.



Mazurek owsiany z suszonymi owocami
przepis. Anastazja Kotwicz. "Wielkanocne Wypieki"

2 szklanki płatków owsianych
2 szklanki mąki pszennej razowej
3 łyżki miodu
pół kostki masła
2 jajka
200 g bakalii (rodzynek, żurawiny, śliwek, orzechów, słonecznika, dyni)
dodałam jeszcze 3 łyżki dżemy wiśniowego z całymi wiśniami.
ew. rum

Suszone owoce namoczyć w wodzie lub w wodzie z rumem.
Jedną szklankę mąki posiekać z masłem  do konsystencji kruszonki po czym dodać jajka, miód i płatki owsiane i zagnieść w kulę. Owoce odcedzić, większe owoce i orzechy rozdrobnić. Wszystkie bakalie wymieszać z drugą szklanką mąki, ja dodałam jeszcze dżem wiśniowy własnego wyrobu.

Niewielką formę wyłożyć papierem do pieczenia- ja użyłam blaszki w kształcie serca. Całe dno wyłożyć ciastem owsianym formując 1,5 cm rant. Środek wypełnić masą z suszonych owoców.

Mazurek wstawić do piekarnika rozgrzanego do 175 st.C i piec 40 minut.

Po wyjęciu z piekarnika odstawić do całkowitego ostygnięcia. Dzięki temu, że formę wyłożymy papierem do pieczenia, ciasto będzie o wiele prościej wyjąć.

Mazurek owsiany można dodatkowo posypać cukrem pudrem.

Smacznego!

poniedziałek, 18 marca 2013

Chleb Graham z orzechami i dynią. Prosty wypiek na zakwasie na świąteczny stół.

O jak wiele szczęścia daje jedzenie własnoręcznie przygotowanego, wypieszczonego chlebka.

Ten zapach,
kolor,
smak,
soczystość,
chrupiąca skórka,
ulubione dodatki,
aromat pieczywa w całym domu
i satysfakcja.

To wszystko sprawia, że każdy udany domowy wypiek staje się bezcennym składnikiem codziennych posiłków.




Chleb Graham z orzechami i dynią

100 g mąki żytniej
300 g mąki pszennej pełnoziarnistej
200 g zakwasu (dokarmionego 8 godzin wcześniej)
200 ml wody (około)
3/4 łyżeczki suchych drożdży
1 łyżka melasy trzcinowej lub miodu gryczanego
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka czarnuszki
garść orzechów laskowych
garść pestek dyni


Wymieszać razem wszystkie składniki chleba. Ciasto wyrabiamy szpatułką/ łyżką, bo jest dość luźne.
Do pierwszego rośnięcia odstawiamy je w misce na minimum 2 godziny w ciepłe miejsce.
Do drugiego rośnięcia przekładamy chleb do foremki keksówki, wysmarowanej olejem i posypanej otrębami, lub wyłożonej papierem do pieczenia. Chleb rośnie teraz 1-1,5 godziny.

Chleb wstawiam do piekarnika nagrzanego do 220 st C, spryskuję blachę i ściany piekarnika wodą i piekę przez 15 minut. Po tym czasie zmniejszam temperaturę do 200 st C i piekę kolejne 45 minut.
Na koniec wyjmuję ciasto z formy- dlatego wygodniej jest wyłożyć ją papierem do pieczenia. Chleb odwracam do góry dnem i dopiekam 10-15 minut. Ostatni etap można pominąć, jeśli zauważycie po wyjęciu  chleba z piekarnika, że już jest gotowy- opukane dno chleba wydaje charakterystyczny głuchy odgłos.

Chleb studzimy kilka godzin, zawijamy w czystą ściereczkę i jemy następnego dnia.

Smacznego!


wtorek, 12 marca 2013

Babka sezamowo - czekoladowa z masłem orzechowym z KUKBUKa

Pierwszy przełom w magazynach kulinarnych w Polsce w mojej opinii nastąpił dwa lata temu. Wtedy właśnie na rynku pojawił się pierwszy numer FOOD&FRIENDS. Piękne zdjęcia, ciekawi goście, wspaniałe potrawy, interesujące miejsca, trendy kulinarne i restauracyjne, to jego cechy charakterystyczne. Zawsze czytam go od deski do deski, wielokrotnie wracam na jego strony, podziwiam piękne fotografię i marzę o podróżach w opisywane miejsca. Jedyny problem z Food&Friend jest taki, że często prezentują bardzo skomplikowane potrawy a opis ich wykonania bywa niepełny i niejasny. Niemniej jednak, nie przeszkadza mi to w lekturze, bo i tak nie podjęłabym się przyrządzania większości z nich.

Na moim biurku leży w tej chwili kolejny znakomity magazyn kulinarny KUKBUK. On również zachwycił mnie od pierwszego numeru. Przyciągają mnie do niego świetne zdjęcia często przedstawiające jedzenie w nietypowych aranżacjach. Chętnie czytam także wywiady i artykuły, ale przede wszystkim pochłaniają mnie przepisy. KukBuk o wiele lepiej dba o swojego czytelnika. Przepisy są proste, jasne i klarowne, co zupełnie nie znaczy że nieciekawe, wręcz przeciwnie. Jestem pewna, że byłabym w stanie przygotować każdą propozycję kulinarną autorów magazynu i prawdopodobnie to uczynię.

KukBuk zdecydowanie trafia w moje gusta kulinarne. W drugim numerze moją uwagę zwrócił temat chlebów, bo od ponad pół roku sama je piekę. Chętnie spróbuję propozycji Roberta Trzópka na "Mistrzów drugiego planu"- zimowe warzywa. Za to szczególne wyróżnienie należy się licznym przepisom i kompozycjom wielkanocnym. Jest w nich odrobina tradycji, ale i świeżość, nowe trendy i wspaniałe smaki.

Ja tez już myślę o świętach i w trakcie komponowania menu szukam inspiracji także w magazynach kulinarnych.Dziś przyszedł czas na wypróbowanie przepisu na babkę. Pochodzi on z drugiego numeru KukBuk'a i tam go znajdziecie (ma 172 stronie). "Babka sezamowo- czekoladowa z masłem orzechowym" jest bardzo prosta w wykonaniu, świetnie rośnie i fajnie smakuje. Moim zwyczajem zamieniłam w niej zwykłą mąkę na pełnoziarnistą, a biały cukier na trzcinowy nierafinowany. Pychota.



Cieszę się, że zamówiłam prenumeratę KUKBUK, bo nie dość, że dostaję go pod same drzwi, to jeszcze otrzymałam w prezencie świetny notes na przepisy. Aż mi się uszy trzęsły jak go przeglądałam. Z niecierpliwością czekam na kolejne numery obu magazynów. Cieszę się, że wreszcie drukowane są w Polsce gazety dla fanów jedzenia i gotowania na tak wysokim poziomie. Moim skrytym marzeniem jest móc kiedyś współtworzyć takie cudo.
 Moja wersja Babki Wielkanocnej

4 jajka
1 szklanka cukru brązowego
1 1/3 szklanki mąki pełnoziarnistej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
80 g masła roztopionego
75 ml gęstej śmietany (12%)
2 łyżki kakao
2,5 łyżki pasty tahini
czarny sezam do dekoracji

3/4 szklanki orzeszków ziemnych
11 łyżka oleju roślinnego
1 łyżeczka cukru

Jajka ucieramy z cukrem na puszystą masę. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia. Rozpuszczone i ostudzone masło łączymy ze śmietaną. Do utartych jajek dodajemy na przemian mieszankę mączną i maślaną- na 3 tury, ciągle ucierając.
Gotową masę dzielimy na pół. Jedną część mieszamy z tahini a drugą z kakaem.

Formę do babki smarujemy masłem i posypujemy bułką tartą. Piekarnik rozgrzewamy do 180 st C.

Ciasta wlewamy do formy na zmianę, dzięki czemu wewnątrz po wyrośnięciu powstanie wzorek.
Pieczemy ok 50-60 minut aż patyczek wkłuty w ciasto wyjdzie suchy.

Babkę odstawiamy do ostygnięcia.

Orzechy miksujemy z cukrem i olejem w blenderze, lub ucieramy dokładnie w moździerzu.
Ostudzoną babkę smarujemy powstałym masłem orzechowym i dekorujemy sezamem.

Smacznego!







poniedziałek, 11 marca 2013

Omlet z daktylami i fetą na wyjątkowe śniadanie. Perski przepis prosto z LeTargu

LeTarg z wizyty na wizytę staje się dla mnie bardziej uzależniający. W moim domowym menu pojawiły się nowe stale pozycje. Wędlina od "Mądrego", kaszanka z "Dobrej Kiszki", jogurty i twarożek z Mlecznej Drogi", świeże mleko z Kurpiów, kozi serek z Koziej Łąki, wspominany już nie raz wędzony pstrąg z Kalinówki i daktyle od Persa. To właśnie o tych ostatnich będzie dzisiaj mowa.

Daktyle, które można kupić u Persa są po prostu niesamowite. Zapomnijcie o wysuszonych na wiór, sztucznie dosładzanych owocach palmy daktylowej. Wyobraźcie sobie naturalną słodycz, kremową konsystencję, owoc, który rozpływa się w ustach jest zdrowy i daje zastrzyk energii. Takie właśnie są daktyle od Persa. Sam sprzedawca do tego jest bardzo sympatyczny. Przy pierwszej wizycie proponował nam daktyle nadziewane papryką i owczym serem, które bardzo przypadły do gustu mojemu bratu. Ja zakochałam się w daktylach nadziewanych orzechami włoskimi z dodatkiem cynamonu i wiórków kokosowych. Gdy je pierwszy raz jadłam, przyszło mi na myśl skojarzenie ze smakiem baklavy...tylko bez ciasta :) Na stoisku znajdziecie również niesamowity sos Fesenjoon, który w perskiej kuchni służy do  marynowania, doprawiania mięs. Mi on smakował sam w sobie i pewnie znajdę dla niego inne zastosowanie :)

W czasie kolejnej wizyty nasz kochany Pers podzielił się ze mną przepisem na omlet z daktylami. Od razu wiedziałam, że mi zasmakuje, ale dość długo zbierałam się do jego przyrządzenia. W miniony weekend wreszcie miałam więcej czasu o poranku, by móc przygotować tak wytworne i pyszne śniadanie. Powiem wam, że omlet nie tyle nam smakował, co wzbudził wręcz ogromny zachwyt. Myślę, że jeszcze nie raz zagości na naszym stole zarówno w porze śniadania jak i lunchu.



Perski omlet z daktylami i fetą

na 2 osoby

4 jajka (z wolnego chowu)
6 sztuk świeżych daktyli
50 g sera feta (koniecznie prawdziwej greckiej) lub twarożku koziego/owczego
2-3 łyżki marynowanej papryki drobno pokrojonej (o dowolnym stopniu ostrości)
3 łyżki świeżej bazylii lub oregano
2 łyżki oliwy z oliwek



Daktyle pozbawiamy pestek i wrzucamy na rozgrzaną patelnię z oliwą. Podgrzewamy je na małym ogniu do momentu aż delikatnie zaczną się rozpuszczać.
W kubeczku roztrzepujemy widelcem jajka. Wlewamy je na patelnię do daktyli i dalej smażymy na niewielkim ogniu. Omlet delikatnie poruszamy, podważamy i przechylając patelnię pozwalamy by jajka powoli się ścinały, pilnując zarazem by się nie przypaliły.

Gdy omlet był już w połowie ścięty dorzuciłam do niego paprykę i fetę. Całość podgrzewałam jeszcze przez 3 minutki i doprawiłam posiekanymi listkami bazylii.

Omlet składamy na pół i od razu podajemy z kromką dobrego pieczywa.

Smacznego!

sobota, 9 marca 2013

Zdrowa przekąska. Batoniki owsiane z daktylami - Flapjaks.

Mój ukochany zażyczył sobie ciastek owsianych. Nie chciałam po raz setny powtarzać starych przepisów, więc postanowiłam poszperać w moich książkach kucharskich.

Byłam pewna, że znajdę jakiś przepis na owsiane wypieki w książkach brytyjskich autorów. Oczywiście, nie pomyliłam się. Zaciekawił mnie bardzo prosty przepis z książki Jamesa Martina "The great British Village Show Cookbook". Tak na marginesie, to kupiłam ją jakiś czas temu w secondhandzie :)
Autor napisał o tych ciasteczkach w ten sposób: "In northern parts of the UK I've heard this called nutty flip. Whatever name you use, flapjacks are the best baked in advance." A więc spokojnie możemy upiec mnóstwo tych batoników, by doczekały tych dni kiedy mają stać się smaczniejsze :) bo na prawdę szybko znikają...

Te ciastka- batoniki można upiec by służyły jako przekąska w czasie wycieczki, ale znajdą zaszczytne miejsce w dziecięcej i waszej osobistej śniadaniówce i puszce ze śniadaniowymi ciasteczkami. Są pełne błonnika i składników odżywczych pochodzących z płatków owsianych. Dodatek suszonych owoców czy czekolady, na pewno sprawi że będę zastrzykiem energii. Taka przekąska zaspokaja ochotę na coś słodkiego, jest sycąca i po prostu pyszna.

Oryginalny przepis odchudziłam według mojego uznania, a i tak batoniki wyszły bardzo słodkie. Wariacje na temat flapjacks można mnożyć i mnożyć urozmaicając je wieloma dodatkami. Możemy dorzucić do nich wszelkie suszone owoce, orzechy i kawałki gorzkiej czekolady.

 James proponował batoniki czekoladowe z imbirem z syropu. Na stronie BBC FOOD znalazłam przepis Nigela Slatera i Lorrein Pascale. Moja kompozycja to kombinacja tych wszystkich trzech propozycji.

Batoniki są fajnie chrupkie i lekko ciągnące zarazem. Moje, choć bez cukru są dość słodkie. Do ich wykonania użyłam wspaniałych daktyli podsuszanych które kupiłam na perskim stoisku w czasie LeTargu. Są mięciutkie, naturalnie suszone, a nie wyschnięte na wiór jak można czasem znaleźć na sklepowych półkach. Te daktyle dosłownie rozpływają się w ustach...



Batoniki owsiane z daktylami- Flapjakcs

200 g płatków owsianych
100 g masła
100 ml miodu (lub syropu klonowego)
100 g daktyli
1/2 szklanki migdałów
1/2 szklanki wiórków kokosowych

Masło rozpuszczamy w rondelku razem z miodem. W misce mieszamy wszystkie sypkie składniki- płatki, posiekane migdały i wiórki kokosowe. Daktyle pozbawiamy pestki i kroimy na male kawałki. Daktyle i masło z miodem dodajemy do płatków, dokładnie mieszamy.

Niewielka blaszkę wykładamy papierem do pieczenia. Przekładamy do niej wymieszane składniki i dobrze dociskamy. Formę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 170 st. C. Pieczemy przez 25 minut aż masa lekko się zarumieni.

Po wyjęciu z piekarnika odstawiamy na 15 minut do przestygnięcia. Kroimy całość na niewielkie batoniki i zostawiamy by całkowicie ostygły.

piątek, 8 marca 2013

Tarta razowa z wędzonym pstrągiem z Kalinówki

Dziś kolejna propozycja kulinarna związana z LeTargiem i z wędzonym pstrągiem z gospodarstwa Kalinówka Wzgórza Dylewskie. Choć akurat w weekend nie mogłam się udać na Saską Kępę, bo spędzałam czas w innym równie przyjemnym i smakowitym miejscu, to pstrąga zdobyłam. Zaraziłam mojego kochanego brata zakupami na LeTargu i dzięki niemu mam rybkę i jogurciki.

Właściciele Kalinówki sami o sobie piszą że mieszkają w krainie slow food, slow time i slow life. Mam nadzieję, że będę mogła ich kiedyś odwiedzić i poczuć zapach dochodzący z wędzarni, spróbować przygotowanych przez panią domu winniczków i oddychać świeżym mazurskim powietrzem. Fajnie  byłoby spędzić wakacje w poszukiwaniu wspaniałych polskich smaków i znakomitych produktów, móc rozmawiać o magii prawdziwego jedzenia.

Inspiracja do przepisu pochodzi z książki "Tarteletki i tarty" Sarah Banbery.




Tarta razowa z wędzonym pstrągiem.
(4-5 porcji)

100 g maki pszennej białej
150 g maki pszennej pełnoziarnistej
100 g masła
1 żółtko
1 łyżka curry (opcjonalnie)
szczypta soli
zimna woda (ok 50-70 ml)

200 g mięsa wędzonego pstrąga
200 ml mleka
1 jajko
1 białko (pozostałe z ciasta)
1 dymka ze szczypiorem
50 g dobrego wyrazistego sera (użyłam Salami z papryką od spółdzielni "Skaryszewy")
20 g masła
20 g mąki
gałka muszkatołowa
pieprz



Przygotowanie spodu:

Mąki mieszamy z solą i przyprawą, dorzucamy schłodzone masło pokrojone na małe cząstki.Z pomocą szpatułki, noża lub rękoma rozcieramy masło w mące do konsystencji kruszonki. Dodajemy żółtko i stopniowo dolewamy zimną wodę zagniatając gładkie ciasto. Dodajemy tyle wody by masa się nie kruszyła ani nie kleiła do rąk.
Ciastem wykładamy formę do tarty z wysokim brzegiem. Wnętrze wykładamy papierem do pieczenia i obciążamy go fasolkami. Wstawiamy do lodówki na 30 minut.

Piekarnik rozgrzewamy do 180 st C. i pieczemy spód przez 12 minut. Po tym czasie zdejmujemy papier z fasolkami i podpiekamy kolejne 5 minut.



Przygotowanie farszu:

Pstrąga dzielimy na małe kawałki dokładnie usuwając ości.
W rondelku na małym ogniu rozpuszczamy masło i przez 2 minuty przesmażamy na nim mąkę. Dolewamy do nich mleko stale mieszając by nie powstały gródki, zagotowujemy i zestawiamy z ognia. Do beszamelu wrzucamy pstrąga, posiekaną szalotkę ze szczypiorem, doprawiamy gałką muszkatołową i pieprzem. Dodajemy żółtka i starty ser, odstawiamy by  farsz trochę ostygł. Białka ubijamy na sztywno i delikatnie dodajemy do farszu.
Gotowe nadzienie przekładamy na podpieczony spód i wstawiamy do rozgrzanego piekarnika na 20 minut.

Tartę studzimy przynajmniej 10 minut. Możemy podawać od razu, lub odgrzewaną, wtedy jest jeszcze smaczniejsza.

Podajemy z lekką sałatką.

czwartek, 7 marca 2013

Food Bloger Fest degustacja wina i blogerowe Afterparty



Koniec lutego to był dla mnie czas wielu ciekawych spotkań i wydarzeń. Sobotę 23 lutego spędziłam z blogerami kulinarnymi. Cały dzień przysłuchiwałam się wykładom w warszawskiej siedzibie Agory gdzie odbyła się konferencja Food Bloger Fest.



Wszystkich uczestników, mnie także, bardzo zainteresował wykład zaprezentowany przez prawnika. Pan Łukasz Węgrzyn wprowadził nas w tajniki praw autorskich dotyczących zarówno zdjęć, przepisów, jak i wpisów na blogu. Był to bardzo pouczający wykład dla oby stron...

Dalej słuchaliśmy wskazówek, propozycji na design bloga oceniając go pod kątem reklamodawców. Także ta i następna prezentacja uroczej blogerki z Around the Kitchen Table stały się inspiracja dla wielu z nas. Muszę koniecznie spojrzeć o wiele bardziej krytycznie na wygląd mojego bloga, ale zdałam sobie sprawę, że na reklamach za bardzo mi nie zależy. Bardziej do gustu przypadło mi podejście Eweliny do pisania bloga. Chcę by była to dla mnie czysta przyjemność bez żadnego przymusu.... Ale... profesjonalny kurs fotografii zapewne byłby pomocny...



Zaraz po krótkiej przerwie na kawę ciacho i niewielki lunch przyszedł czas na prezentację Małgosi Minty, która opowiadała o projekcie Cook It Raw. Słyszałam już o nim nie raz, oglądałam zdjęcia i czytałam wrażenia wspaniałych światowych kucharzy jacy spotkali się na Suwalszczyźnie. Małgosia fajnie opowiedziała o projekcie własnymi słowami nie szczędząc osobistych wrażeń. Uczestnictwo w takich kulinarnych wyprawach pełnych nowych wrażeń i wspaniałych doświadczeń, to jest coś.

Kulinaria to dziedzina doskonała. Jest pełna pasji, budząca kreatywność, powoli dawkując adrenalinę. Prowadzi człowieka w nowe doznania, swoje tajemnicze acz wspaniałe zakamarki. Daje kucharzowi doznania smakowe trudne do opisania, połączenia, których by się nie spodziewał,  czystą satysfakcję. Gotowanie może stać się także elementem psychoterapii dla każdego z nas. Kulinaria nas nie ograniczają, dają nam pole do popisu.

Autorzy kolejnego wykładu zapoznali nas z terapeutycznymi walorami gotowania dla niewidomych. Dzięki różnym gadżetom ich praca w kuchni staje się łatwiejsza. Przez swoją niepełnosprawność i w zasadzie dzięki niej, niewidomi są w stanie odczuwać o wiele więcej posługując się smakiem, zapachem i dotykiem. Ciekawostka była dla mnie informacja, że ziemniaki posolone, lub nie pachną zupełnie inaczej, podobnie jak posłodzona i gorzka herbata. Przykładów jest o wiele więcej i są bardziej wyrafinowane...

Wspaniałe doświadczenia smakowe zapewnili nas panowie z manufaktury czekolady. Wprowadzili nas w świat ziaren kakaowca i produkcji przepysznych tabliczek czekolady. Każdy z nas mógł spróbować czekolady z solą morską jak również pochrupać ziarno kakaowca. Wspaniałe doświadczenie.



Nie ukrywam, że na ostatnich wykładach już się trochę kręciłam, bo z niecierpliwością czekałam na warsztaty łączenia wina z jedzeniem. Była to jedna z dwóch propozycji warsztatowych. Część uczestników konferencji mogło pod okiem Beaty i Lubomira Lipov dopracowywać swój warsztat fotograficzny. Prowadzący zapewnili profesjonalny sprzęt, gadżety kuchenne i jedzenie, które blogerzy samodzielnie komponowali i fotografowali.




Druga propozycja warsztatowa była dla mnie równe interesująca i miałam przyjemność w niej uczestniczyć. Kacper Woźniak utytułowany somelier reprezentujący firmę 6win doradzał nam jak dobierać wina do potraw. Poznaliśmy liczne kryteria oceny win, które będziemy zestawiać z przygotowanymi przez nas potrawami. Elementem warsztatów była także degustacja sześciu win. Mi szczególnie przypadło do gustu białe wino z Nowej Zelandii. Zauroczyło mnie swoim bogatym i świeżym bukietem. Wyczulam tam słodycz owoców świeżych i suszonych a także pozostający w ustach aromat kwiatów. Miałam przez chwilę wrażenie że nastała wiosna, zakwitły drzewa owocowe a ja leżę na hamaku i zajadam się soczystymi morelami. Bajka...


Wieczór zakończyłam również razem z blogerami, tym razem w restauracji Aleksandra Barona Solec44. To moja pierwsza wizyta w tym miejscu, a wrażenia.... mieszane. Bardzo spodobał mi się prosty wystrój, wybór dań i napoi a do tego mnogość gier i książek, które umilają czas gościom. Wypiłam wspaniałą lemoniadę z całymi owocami i gałązką rozmarynu. Pychota. Niestety jedzeni mnie trochę zawiodło, bo słyszałam dużo dobrego o tej restauracji a kuchnię Barona lubię. Ciekawa jestem, czy sam szef kuchni był wtedy na miejscu. Niestety ryba którą dostałam była sucha i zupełnie bez smaku. Czułam jakbym jadła papier...a przecież nie należę do osób które nadmiernie solą czy zasypują dania przyprawami. Warzywa, które towarzyszyły rybie były dziwnie wysuszone, a nadal półsurowe. Nie w moim guście. Z relacji koleżanek wiem, że ich pierś z kaczki także pozostawiała wiele do życzenia.  Za to przystawka i deser były bardzo fajne. Crostini z jarmużem i kozim serkiem oraz przepyszne lody.




Mam nadzieję, że średnie smakowo jedzenie  to nie jest to codzienność w tej restauracji. W końcu sam pomysł dań był świetny...Myślę, ze jeszcze tam wrócę na partyjkę którejś z dostępnych gier i lepsze doznania smakowe.




Dla mnie w tym czasie najważniejsze były rozmowy z koleżankami blogerkami, więc tym razem jedzenie zeszło dla mnie na drugi plan. Zawsze tak miło jest poznawać kolejne zwariowane na punkcie jedzenia osoby. Smakowitym rozmowom nie ma wtedy końca.

Lubię gdy dzień jest pełen tak inspirujących zdarzeń, rozmów i doświadczeń. Sobotę z Food Bloger Fest uznaję za udaną :)

środa, 6 marca 2013

Expo Sweet. Targi na które jeszcze wrócę...



W lutym, a dokładniej 19-21 lutego w Warszawie po raz piąty odbyły się targi Gastro Sweet. Zapraszani na nie są producenci i dystrybutorzy branży cukierniczej, piekarskiej i lodziarskiej. Dowiedziałam się o nich za pośrednictwem Gastrofazy, w której u Pawła Lorocha gościł Janusz Profus Maestro czekolady u Wedla, który powołał do istnienia to wydarzenie.



Jak na miłośnika jedzenia, a przede wszystkim słodyczy i lodów przystało, wybrałam się tam we wtorkowe południe.  Od wejścia zadziwiła mnie liczba wystawców i produkty jakie prezentowali. Lody, torty, ciasta, ciasteczka, napoje, wszelkie maszyny pomocne w cukierniach i lodziarniach, stoisko kawowe, dodatki i ozdoby do ciast i ciasteczek. Mnogość kolorów i smaków prawie przytłaczająca. By przejść całą halę targową, popróbować niektórych wytworów, porozmawiać niektórymi wystawcami poświęciłam kilka godzin.





Ale jak pyszne były to godziny, to wiem tylko ja... Zachwyciły mnie przede wszystkim lody. Za ich sprawą przeniosłam się znów do mojej ukochanej Italii. Wielu wystawców prezentowała kolorowe, pięknie przyozdobione witryny lodowe z bardzo smacznymi lodami o idealnie kemowej konsystencji. Jednym słowem znalazłam się w lodziarskim raju. Kilka firm szczególnie mnie zachwyciło i marząc o własnej kawiarni wzięłam od nich kontakty. Kto wie, może kiedyś się przydadzą. nich zdjęcia mówią same za siebie...












Stoiska cukiernicze wyróżniały się pięknie przyozdobionymi ciastami, ciasteczkami i tortami okolicznościowymi. Wszystkie niezaprzeczalnie bawiły oczy, ale nie wzbudziły już tak bardzo mojego zainteresowania. Gdy będę miała możliwość serwować słodkości w kawiarni czy restauracji, to będę to robić samodzielnie, na pewno nie z gotowych półproduktów. Ale muszę przyznać, że dekoracje i prezentacja ciast były dla mnie bardzo inspirujące.







Jeszcze bardziej zauroczyły mnie torty przygotowane na konkurs. Specjalnie przyjechałam na targi trzeciego dnia by dowiedzieć się kto zdobędzie główną nagrodę. Wygrało piękno w prostocie. Wszystkie tory miały w sobie "to coś", ale niektóre były ewidentnie przeładowane i przegrały przez mnogość ozdób. Przerost formy nad treścią. Wygrał także mój faworyt oceniony jako najpiękniejszy zarówno przez Jury jak i przez publiczność.





Zwycięzca

Na targach odbywało się kilka ambitnych konkursów, jak również miały miejsce specjalistyczne wykłady i pokazy cukierników i baristów dla zwiedzających. Obserwowałam troszkę zmagań konkursowych pierwszego i ostatniego dnia, oraz podpytywałam baristów na stoisku kawowym. Wszystkie wydarzenia były bardzo interesujące i inspirujące.




Żałuję, że większość wystawców nie sprzedawała swoich produktów, szczególnie ci, którzy prezentowali dodatki do dekoracji, syropy smakowe masy cukiernicze itp. Ale co najważniejsze, mam do nich kontakty i nie zawaham się ich użyć w przyszłości :)









Za rok na pewno na targi wrócę. Żeby delektować się lodami, czerpać inspiracje cukiernicze, zdobyć kolejne kontakty i kto wie, może prowadzić rozmowy biznesowe. Was też zapraszam już za rok.