piątek, 22 czerwca 2012

Metrowiec. Czarno -białe ciasto z metra i wspomnienia z niedzielą w starym kinie.

W małym kinie nikt już dzisiaj nie gra na pianinie...

Gdy byłam  mniej więcej w podstawówce na antenie polskiej telewizji, co niedziela nadawany był program "W starym kinie". Zawsze wtedy siadałam na kanapie wtulona w ramię mojego dziadka i przenosiłam się w międzywojenny czarno- biały świat. Dla mnie te filmy miały w sobie  więcej  magii niż niejeden współczesny z wieloma efektami specjalnymi. Uwielbiałam ten humor warszawskich cwaniaczków, zimnych drani i amantów, którzy zakochiwali się na zabój od pierwszego widzenia. Tam miłość była taka czysta, niewinna i romantyczna. Te wszystkie piosenki wyśpiewane przez Eugeniusza Bodo, Jana Kiepurę czy Mieczysława Fogga do dziś brzmią mi w uszach- niektóre z nich znajdziecie nawet na mojej playliście. Ileż to dystyngowanych dam śpiewało  "miłość ci wszystko wybaczy", "odrobinę szczęścia w miłości, odrobinę serca czyjegoś..". Dżentelmeni umawiali się z panienkami na niedzielę, czy na godzinę dziewiątą mrucząc pod nosem "umówiłem się z nią na dziewiątą tak mi do niej tęskno już zaraz wezmę od szafa akonto kupię jej bukiecik róż... od tej pory oboje wiedzieli, że "Nie kochać w taką noc to grzech, gdy sercu serca brak..."
Amant od tej pory widział, że  "już nie zapomnisz mnie, gdy moją piosenkę spamiętasz", a nowa sympatia nuciła" "usta milczą serce śpiewa kochaj mnie". Oczywiście "to się zwykle tak zaczyna" i romantyczne początki tak to w filmie jak i w życiu przechodziły w rzeczywistość, a z niego wychodził ten zimny drań, jakim był od początku



 

Takie to były przedwojenne filmy. Oczywiście nie brakowało również melodramatów i filmów innego typu, ale to komedie, filmy obyczajowe najczęściej gościły na antenie. Szczerze je uwielbiałam i bardzo brakowało mi tych niedzielnych poranków. Mój dziadek odszedł od nas w tym samym roku, w którym przerwano emisję tego programu. 

Chociaż te  wspomnienia wprowadzają mnie w chwilę melancholii, zadumy, tęsknoty za dzieciństwem i ludźmi, których już z nami nie ma, to przecież są pełne szczęścia i uśmiechu.

Od dawna "chodziło za mną" ciasto z tamtych dni. Moja mama robiła je przeważnie na specjalne okazje i zawsze bardzo szybko znikało :) Chciałam podzielić się z moim ukochanym smakiem tamtych odległych dziecięcych wspomnień. Oprócz tego samo ciasto też jest czarno białe, jak filmy z moich niedzielnych poranków, więc idealnie wpasowało się w mój melancholijny nastrój...



Metrowiec

Składniki na 2 ciasta

Ciasto białe:
4 jajka
8 łyżek wody
8 łyżek oleju
1 1/3 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
kilka kropel aromatu rumowego 

Ciasto czarne:
 4 jajka
8 łyżek wody
8 łyżek oleju
1 1/3 szklanki mąki
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 czubate łyżki kakao

Krem:
1 szklanka mleka
4 łyżki cukru
3 łyżki mąki
200 g margaryny
2 łyżki soku i skórka otarta z cytryny


Ciasta przygotowujemy tak samo i pieczemy w dwóch identycznych formach keksowych jedno po drugim.

Formy do pieczenia ciasta smarujemy masłem i posypujemy mąką. Piekarnik rozgrzać do 180'C.
Żółtka utrzeć z cukrem aż będą puszyste. Dodać do nich olej i wodę, wymieszać, po czym po 1 łyżce stale ubijając dodawać mąkę z proszkiem do pieczenia. Do ciasta ciemnego dodać kakao, a do jasnego aromat rumowy.
Białka ubić na sztywną pianę i dodać do masy. Ciasto delikatnie wymieszać łyżką i przelać do przygotowanej formy. Piec ok 40-45 minut aż się lekko zarumieni i będzie odstawać od brzegów. Ciasto odstawić do całkowitego ostygnięcia.

Na krem  ugotować 3/4 szklanki mleka z cukrem. W reszcie zimnego mleka rozrobić mąkę i dodać ją do tego w garnku. Zagotować mieszając jak zwykły budyń. Masę ostudzić, dodać do niej sok i skórkę z cytryny. gdy będzie całkowicie zimny, ucierając drewnianą łyżką lub kula do wyrabiania ciasta dodawać po łyżce margaryny. Mieszać aż krem się połączy i będzie puszysty.

Ciasta kroimy na kromki. Przekładamy je kremem budyniowym czarne i białe na zmianę. Na początku i końcu ciasta jest kromka ciasta. Z podanej ilości możemy zrobić 2 metrowce. 



Ciasto owinęłam w folię spożywczą i włożyłam w keksówkach do lodówki. Leżakuje ono przez około 1 godzinę. następnie po wierzchu smarujemy je polewą czekoladową i posypujemy wiórkami, lub płatkami kokosowymi. 

Ciasto przez podaniem kroimy na ukos, tak by każda porcja miała formę zebry. Jeśli metrowiec przetrwa do następnego dnia, przechowuję go w lodowce.


Smacznego!

 A na zakończenie moja ulubiona przedwojenna melodia...



3 komentarze:

  1. fajny ten metrowiec, to ciasto, to też już klasyka, aż dziwne, że jeszcze nie próbowałam go sama upiec, choć bardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń