Mamy w tym roku niesamowicie mroźny luty. Nie powiem, że to źle- choć nienawidzę mrozu i czerwonego nosa a'la Rudolf czerwononosy... Pocieszam się jedynie tym, że może wszystkie choróbska, robale i larwy wymrożą się na amen.
Spodziewaliśmy się gości, których chciałam uraczyć słodką zakąską dobrą pod ... sok pomarańczowy oczywiście :P Karnawał i bliskość Tłustego Czwartku powodują u mnie ślinotok i nieodpartą ochotę na pączki i faworki. Decyzja zapadła. czas na tegoroczną porcję faworków. uwielbiam je, ale nie zamierzam już ich więcej smażyć, ze względu na ich kaloryczność, która powoduje u mnie straszne wyrzuty sumienia. Ale, ale, ale, raz do roku muszą być!
Faworki znów kojarzą mi się z dzieciństwem. pamiętam jak towarzyszyłam mamie w ich robieniu, Tworzyłyśmy pewnego rodzaju manufakturę. Mama rozwałkowywała ciasto i oddawała je pod opiekę Monisi, która małymi rączkami sprawnie wywijała ogonki faworkom i układała gotowe do smażenia. Dalsze czynności znów przejmowała mama- bo z gorącym tłuszczem nie ma żartów. Nigdy w moim domu nie smażyło się chrustu na smalcu. Fuj, nienawidzę zapachu smażonego łoju.
Wracając do rzeczy bardziej przyjemnych- Moniczka łapała szybko za sitko i dokładnie pudrowała lico każdego faworka. Na koniec, już razem z całą drużyną rodzinną opróżnialiśmy pełne talerze słodkości.
Dziś chrusty smażyłam z moim ukochanym i jak się okazało tylko dla mnie i dla niego. Mam taką nieśmiałą wizję na przyszłość, że moja przyszła córeczka też będzie się ze mną dobrze bawić w kuchni. Myślę, że wspólne pichcenie wiąże jeszcze mocniej więzy rodzinne i może być znakomitą metodą spędzania wolnego czasu z dziećmi. Piszę to nie tylko jako córka, ale również jako pedagog. Błagam- wpuszczajcie swoje pociechy do kuchni, bo sprawia im to mnóstwo frajdy. Co więcej, uczą się samoorganizacji, kolejności i konsekwencji działania, no i dużo bardziej swobodnie poczują się w przyszłości w swojej własnej kuchni. Jako nauczycielka pierwszaków mówiłam rodziców ile radości widziałam w oczach moich uczniów gdy samodzielnie przygotowywali proste potrawy. Ku mojemu zaskoczeniu większość nigdy nie zrobiła samodzielnie nawet kanapki. Potrzeba tylko odrobinę cierpliwości- wiadomo, że się nabrudzi, że może jakiś pomidor, czy jajko wylądują na podłodze, ale to tez jest nauka. Razem gotujemy, razem sprzątamy i razem jemy. Spróbujcie.
Ja dzisiaj uczę gotować moje duże dziecko :)
Wracamy do tematu głównego. Pora na faworki, chrust, czy jak tam je sobie nazywacie... Bawmy się, oto przepis:
Faworki domowe.
Składniki:
250 g mąki pszennej
20 g masła
3 żółtka (wielkości M)
2/3 szklanki gęstej śmietany 18%
2 kieliszki wódki
szczypta soli
olej do smażenia
cukier puder do posypania
Przygotowanie:
Mąkę przesiać do miski, wrzucić masło pokrojone w kostkę i łączymy za pomocą noża. Dodajemy żółtka, szczyptę soli, wódkę i połowę śmietany. Resztę śmietany dodajemy stopniowo aż ciasto będzie gładkie, ale jest ono dość twarde.
Teraz trzeba je trochę zmęczyć. Rozwałkowuję je dość grubo, składam w kostkę i uderzam kilka razy walkiem. Te czynności powtarzam kilka razy aż ciasto do mnie "przemówi", czyli zacznie wypuszczać pęcherzyki powietrza. Odkładam je do lodówki na godzinę by odpoczęło po tej męczarni.
Ciasto rozwałkowuję bardzo cienko na stolnicy delikatnie posypanej mąką. Na początku idzie trochę ciężko, ale szybko poddaje się sile wałka i naszych mięśni. Ciasto jest wtedy dobrze rozwałkowane, gdy prześwitują przez niego sęki ze stolnicy. Teraz kroję go na paski szerokości dwóch palców. Nie używam centymetrów, bo linijki do kuchni nie wpuszczam. Długość zależy od waszej fantazji, albo szerokości garnka :)
W środku każdego paska nożem robimy krótkie nacięcie, przez które trzeba przeciągnąć jeden z końców paska i położyć na płasko w wolnym miejscu stolnicy. Ja do tej pracy zatrudniam chłopaka :) A co, niech ma trochę frajdy.
Pierwszą partię faworków już smażę w rozgrzanym tłuszczu we frytkownicy- w maksymalnej temperaturze- czyli 190C. Gdy się lekko zarumienią odwracam je na drugą stronę i po kilkunastu sekundach wyjmuję łyżką cedzakową na papierowy ręcznik by oddały nadmiar tłuszczu. We frytkownicy pojawia się nowa partia faworek, a ja w międzyczasie pierwsze przedkładam na talerz i posypuję delikatnie cukrem pudrem. Gdy skończę smażyć pierwszą "stolnicę" rozwałkowuję kolejną i tak dalej i tak dalej.
Z tego samego przepisu, z ostatniej partii rozwałkowanego ciasta wykonuję zawsze kilka różyczek i listków. Na różyczki wycinam koła w 3 rozmiarach, po czym nacinam je na brzeżkach jak słoneczko (ok 4-5 nacięć) Koła układam jedno na drugim od największego do najmniejszego i dociskam mocno po środku. Smażę tak samo jak faworki.
Listek to nasz najnowszy pomysł. wycięliśmy z moim ukochanym kilka serduszek z ciasta, ponacinałam je wewnątrz tworząc żyłki listka i usmażyłam tak samo jak faworki.
Moje duże dziecko zrobiło jeszcze faworkowego ludzika :)
Faworki (vel. chrust) są bardzo kruche i lekkie. Świadczy o tym chociażby fakt jak szybko rozpływały się w powietrzu. Dobrze, że przynajmniej przez jakiś czas mój pomocnik zajmował się formowaniem faworków, bo nie zostało by nic dla mnie :) bawiliśmy się świetnie, a ciężką pracę wynagrodził nam smak naszej karnawałowej kolacji popitej lampką (albo nawet kilkoma) wytrawnego czerwonego wina.
Kochane faworki... do zobaczenia za rok...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz